O przytulisku
Kochani, jak wiecie, nasza ukochana pani Jola odeszła, mimo ogromnego żalu my działamy dalej, wciąż dbamy o zwierzaki, które mamy na pokładzie,ale też powoli przyjmujemy nowe. Dlaczego? Bo pomimo bólu, jaki nadal odczuwamy po stracie naszej kochanej pani Prezes, wiemy, że tego by sobie życzyła.Każdy, kto choć raz spotkał się z panią Jolą, wie jaką osobą była – gdy tylko jakiemuś zwierzęciu działa się krzywda, rzucała wszystko i działała. Nawet w ostatniego Sylwestra, już ciężko chora, wsiadła w samochódi pojechała odebrać fundacyjnego psiaka od nieodpowiedzialnych ludzi. Widzieliśmy jak cierpi, nie mogąc dalej pomagać, nawet kiedy to ona potrzebowała pomocy. Wiemy, że postawiła nam poprzeczkę bardzo wysoko, ale postaramy się nie zawieść Jej i Waszych oczekiwań.
Odświeżamy nasze Przytulisko, nieśmiało rozglądamy się za nowymi wolontariuszami, szukamy też domów tymczasowych, które zechcą nam pomóc. Planujemy wyposażyć i otworzyć kociarnię, której budowę przerwała choroba pani Joli. No i przede wszystkim dalej dbać o Hebanka, Nicka, Albercika, Włodzia czy Rudzię, tak jak ona by dbała, gdyby nadal z nami była ....
Nie potrafimy inaczej, jesteśmy jej to winni.
Wierzymy, że patrzy na nas z nadzieją i spokojem, a my z całych sił będziemy się starać, by godnie kontynuować, to czego nas nauczyła ...
szczerej, bezwarunkowej miłości do zwierząt ....
Zarząd i Wolontariusze Fundacji Znajdki
Jaka była Pani Jola? Przeczytajcie koniecznie :)
Nigdy nie umiałam przejść obojętnie obok krzywdy zwierząt. Odkąd pamiętam zawsze wokół mnie było całe stadko psów i kotów. Gdy jesienią 1994 zobaczyłam kolejną parę przerażonych oczu ukrytych w wysokiej trawie postanowiłam, że zmienię dla nich swoje życie. Przeniosłam się z wygodnego mieszkania w Warszawie do wynajętego, rozpadającego się domku na jednej z podwarszawskich wsi. Niestety, nie było i nie jest mnie stać na taki dom jaki chciałbym mieć dla swoich zwierzaków, ale „lepszy rydz niż nic”…
Przerażone oczy należały do Kosi – delikatnej burej suczki, która najprawdopodobniej zakończyła służbę psa stróżującego u jakiegoś rolnika. Zamiast emerytury dostała kopniaka w głowę, a to przecież i tak nie najgorzej, bo inne psy dostają widłami w brzuch… Po leczeniu, razem z nią i z moją kochaną córką zaczęłyśmy przygotowanie na przyjęcie innych „bid”. Nie trzeba było długo czekać. Już po kilku miesiącach ani w domu, ani na podwórku nie było miejsca, w którym nie machałby czyjś ogonek lub z którego nie dobiegałoby ciche mruczenie.
W przytulisku powinno być około 20 psów i 10 kotów, ale od samego początku jest więcej. Zawsze znajdą się jakieś „nadplanowe” sierotki, których nikt nie chce. Są też rezydenci, którzy krzywdy doznane od ludzi pamiętać będą do końca życia, tak jak np. Pralinka, którą w zaawansowanej ciąży wyrzucono z pędzącego auta, w skutek czego cierpi na nieuleczalne schorzenie neurologiczne. Na zawsze zostanie też Gapcia, bo kto chciałby agresywną, dużą sukę? Od małego uczono ją agresji, a gdy okazało się, że tą agresję trudno kontrolować, wówczas Gapcia znalazła się na bruku. Krzywdy zwierząt prawie zawsze są wynikiem ludzkiej głupoty, braku myślenia przyszłościowego lub zwyrodnienia.
Przytulisko utrzymuje się z darowizn ludzi o ogromnym sercu i z moich niewielkich dochodów. Czasem dostajemy karmę i leki. To olbrzymia pomoc, ale mimo to nie jest łatwo. Bardzo się staram, żeby każdy z domowników dostał to czego potrzebuje. Karmię też psy żyjące dziko w opustoszałych domach lub w lesie, leczę i sterylizuję z własnych pieniędzy koty i psy z biednych gospodarstw. Pracy jest ogrom. Szczególnie w takiej okolicy jak moja, gdzie na każdym kroku spotyka się zaniedbane, nieszczęśliwe zwierzęta traktowane niekiedy gorzej niż śmieci. Ludzie są zacofani. Niektórzy nie wiedzą nawet, że lekarz zwierząt to weterynarz. Nie ma mowy o szczepieniach czy odpowiednim żywieniu. Chore psy wyrzuca się lub zabija.
Staram się sterylizować suczki i kotki mieszkające w okolicy, aby zapobiec mnożeniu czworonożnego nieszczęścia, ale wielu gospodarzy nie godzi się nawet za darmo poddać suczkę lub kotkę zabiegowi. Wolą topić kolejne mioty w wiadrze zimnej wody, albo wyrzucać je parę kilometrów dalej, do lasu. Walka z wiatrakami?
Bardzo przydałaby się pomoc, ale komu chciałby się dojeżdżać taki kawał po to tylko, żeby wyprowadzić psa na spacer? Nawet, jeśli dla tego psa spacer to szansa na nowe życie. Obycie z ludźmi, grzeczność, poznanie świata i rozumienie ludzkich zachowań – tego wszystkiego może się nauczyć tylko poprzez indywidualny kontakt z człowiekiem. W książce o tym nie przeczyta, a ja mam całe stado i nie jestem w stanie poświęcić każdemu ze zwierzaków po godzinie lub dwie dziennie –mimo, że bardzo bym tego chciała. Najgorsze są zimy...
Jeśli możesz adoptuj bezdomnego psa lub kota. Daj mu szansę, a odwdzięczy Ci się wszystkim co ma – wiernością i bezgraniczną miłością. Jeśli nie możesz zabrać go do domu, to może adoptujesz go wirtualnie? W ten sposób ofiarujesz mu leczenie i karmę, a od tego wszystko się zaczyna…
Każdy człowiek kochający zwierzęta jest moim przyjacielem. Zapraszam.
Jolanta Boczkowska